1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW
Migracja

UE. Spór o pieniądze na uchodźców

13 maja 2022

Bruksela nie ma nowych pieniędzy dla Polski na uchodźców. Dlatego oferuje przesuwanie funduszy, które, gdyby nie wojna, poszłyby na zwykłe cele polityki spójności. Czy to się zmieni? I co z KPO?

Polen ukrainische Flüchtlinge in Warschau
Uchodźcy z Ukrainy na stacji Warszawa Wschodnia Zdjęcie: Str/NurPhoto/picture alliance

Polska już w kwietniu dostała z Brukseli ponad 562 mln euro zaliczki na wydatki związane z uchodźcami, co jest częścią 3,5 mld euro wypłaconych dotąd wszystkim krajom Unii na ten cel z funduszu REACT-EU, czyli – przyjętego i podzielonego między państwa Unii w 2020 r. – „dodatku” do polityki spójności w Funduszu Odbudowy (poza KPO). Obecnie wsparcie Unii polega bowiem głównie na umożliwieniu przesuwania i łatwiejszego wydawania pieniędzy z polityki spójności (koperty krajowe z budżetu 2014-20) oraz z REACT-EU, które – gdyby nie potrzeby uchodźcze – mogłyby trafić na inne, zwykłe cele z polityki spójności w Polsce oraz innych krajach przyjmujących Ukraińców.

– Przesunięcia, które umożliwia Komisja Europejska pozwalają na szybkie wydatkowanie. Ale to oznacza, że przykładowo miliardy z REACT-EU, które trafią na uchodźców, nie będą mogły trafić na swe pierwotne cele w Polsce i innych krajach – mówi Zsolt Darvas, ekspert brukselskiego ośrodka Bruegel.

Dlatego rząd Morawieckiego regularnie – i bez skutku - ponawia apele o „nowe pieniądze” z Unii, czyli nie tylko o przesunięcia między budżetowymi szufladami w Brukseli, lecz o dodatkowe fundusze. Tyle, że Komisja Europejska takich pieniędzy nie ma. – Stoimy w obliczu bezprecedensowego kryzysu, więc musimy zmieniać priorytety. To jest zadanie dla polityków, aby teraz inaczej wykorzystać dostępne nam pieniądze – mówi nam Johannes Hahn, komisarz UE ds. budżetu. To rodzi ryzyko niezadowolenia krajów Unii protestujących, że „już wydaliśmy lub przewidzieliśmy wydatki z budżetu UE i to niesprawiedliwe, że teraz proponuje nam się wydanie ich na coś innego”. – Mogę jedynie usilnie prosić państwa UE, by wykazały się elastycznością w przesuwaniu swych środków budżetowych – mówi Hahn.

Bruksela oferuje – na potrzeby uchodźców, a wcześniej pandemii – duże uproszczenia w wydawaniu pieniędzy z budżetu UE m.in. poprzez zmiany progów współfinansowania krajowego albo przez łatwe sięgania po zaliczki 40 euro tygodniowo na uchodźcę przez pierwsze 13 tygodni. To oznacza, że radykalnie spada ryzyko utraty funduszy, które w zwykłych okolicznościach przepadają tym krajom, które nie potrafią ich „zaabsorbować”, czyli terminowo i poprawnie zagospodarować. – To też wyraz solidarności, bo w zwykłych okolicznościach niezabsorbowane fundusze po prostu pomniejszałby składki płatników do budżetu UE – tłumaczy Hahn.

Ale na razie trudno określić, ile Polska może „zyskać” dzięki covidowo-uchodźczym ułatwieniom w gospodarowaniu pieniędzmi z UE. Polski poziom „absorpcji” był zwykle bardzo wysoki. A ponadto faktury za politykę spójności z budżetu na lata 2014-20 (o te fundusze teraz chodzi) oraz z REACT-EU można rozliczać w Brukseli aż do końca 2023 r.

Ukraińcy uchodźcy uciekają z OdessyZdjęcie: Vladimir Shtanko/AA/picture alliance

Czy Unia ostatecznie zdobędzie się na znalezienie „nowych pieniędzy” na uchodźców m.in. w Polsce? – To będzie zależeć od porozumienia przywódców 27 krajów Unii w Radzie Europejskiej. Szefowie państw będą musieliby dojść do porozumienia, że są gotowi zapewnić nowe fundusze dla tych krajów, które przyjęły bardzo dużą liczbę uchodźców z Ukrainy. Jednak myślę, że to zajmie trochę czasu – mówi Zsolt Darvas z Bruegla. Dopiero po takim szczycie UE ewentualne plany dodatkowego finansowania mogłaby sprecyzować Komisja Europejska.

Polska dyplomacja przypomina przykład funduszu uchodźczego dla Turcji, którego pierwsza – licząca 3 mld euro – tura składała się z połowie z pieniędzy z budżetu UE, a w połowie z dodatkowych, doraźnych składek krajów UE uzgodnionych w 2016 r. Czy są szanse na taką dodatkową zrzutkę na uchodźców z Ukrainy? – Na razie nie widzimy takich potrzeb. Ale jeśli za kilka miesięcy Komisja Europejska przedstawi rachuby, że trzeba dodatkowych miliardów, to oczywiście podejmiemy dyskusję – przekonuje jeden z zachodnich dyplomatów w Brukseli.

Darvas szacował już w swej kwietniowej analizie dla Bruegla, że przyjmowanie ukraińskich uchodźców może kosztować kraje UE w tym roku łącznie ponad 40 mld euro. Morawiecki przed miesiącem w swym piśmie do Ursuli von der Leyen, szefowej Komisji Europejskiej, oszacował polskie koszty utrzymania uchodźców na 11 mld euro. Na razie nie wiadomo, jak Komisja ocenia tak duże szacunki rządowe.

Część z naszych rozmówców wskazuje, że potrzeby uchodźcze mogłyby być współfinansowane z drugiego wydania „funduszu odbudowy”, który – głównie pod polityczną presją rosnących cen energii – jest promowany przez część polityków na unijnym Południu z myślą o przyspieszeniu transformacji energetycznej również w kontekście szybkiego odchodzenia od surowców z Rosji. – Różnica między tymi dwiema kwestiami, uchodźcami oraz cenami energii, polega na tym, że kryzys uchodźczy jest wstrząsem bardzo asymetrycznym, który szczególnie mocno uderza w kilka krajów sąsiadujących z Ukrainą – tłumaczy Darvas.

Ilu Ukraińców zostaje w Polsce?

Skutki budżetowe przyjęcia uchodźców – wedle analiz przytaczanych przez Darvasa – średnio w ciągu dekady wychodzą na zero albo na plus, bo m.in. przybysze płacą podatki po wejściu na rynek pracy. Językowa i kulturowa bliskość Ukraińców może przyspieszyć ten efekt w Polsce, ale

Darvas wskazuje na inne, przeciwstawne czynniki.

– Po pierwsze to możliwa duża skala szybkich powrotów. Mamy do czynienia z podzielonymi rodzinami. Kobiety w Polsce, mężczyźni w Ukrainie. Ale to będzie zależeć od przebiegu wojny i skali zniszczeń – mówi Darvas. Druga sprawa to bardzo duży odsetek dzieci, które w ciągu dziesięciu lat nie wejdą na rynek pracy. – A trzeci czynnik potencjalnie podwyższający koszty dla Polski to wielka intensywność napływu uchodźców. Dorośli mogą chcieć do razu pracować, ale przecież trudno oczekiwać, że błyskawicznie w magiczny sposób w Polsce znajdzie się półtora miliona wakatów do wzięcia – tłumaczy Darvas. A to może odroczyć np. podatkowe „zyski” z napływu Ukraińców do Polski.

Jeśli w Unii doszłoby w najbliższych miesiącach do poważnej debaty o „nowych pieniądzach” na uchodźców, instytucje UE musiałyby dopracować się rzetelnych baz danych o ich miejscu zamieszkania. – Zacznijmy od tego, że nie wiemy, ilu dokładnie Ukraińców teraz jest i pozostanie w Polsce. Wiemy, że blisko 3,5 mln przekroczyło granicę i zostało początkowo przyjętych, ale przecież część przemieszcza się dalej – tak jeden z naszych rozmówców w Brukseli odpowiada na pytanie o dodatkowe fundusze dla Polski. Te dane władze krajowe mogą szacować na podstawie dzieci przyjętych do szkół albo np. czasowych dowodów tożsamości (czy też nadanych numerów PESEL), ale obecnie nie ma dostępu do wiarygodnych zbiorczych danych.

Niemiecki urząd BAMF na początku maja podawał, że od czasu rosyjskiej napaści na Ukrainę z 24 lutego do Niemiec i zostało oficjalnie zarejestrowanych ponad 600 tys. obywateli ukraińskich. Jednak z danych BAMF nie wynika, ilu uchodźców udało się potem do innych państw UE albo wróciło do Ukrainy.

KPO na sinusoidzie

Przeciwnicy – przynajmniej szybkiego – generowania nowych funduszy na uchodźców dla Warszawy podkreślają, że w obecnej budżetowej siedmiolatce dla Polski przewidziano około 130 mld euro w dotacjach, więc piąty co do wielkości kraj Unii powinien dać radę. Zresztą, również rząd Morawieckiego przy dyskusjach o wydatkach o uchodźcach wypomina Brukseli – zasadniczo nieprzewidziany na koszty migracyjne – zamrożony Krajowy Plan Obudowy (KPO), czyli 24 mld dotacji plus tanie pożyczki z Funduszu Odbudowy.

Premier Mateusz Morawiecki Zdjęcie: Alex Halada/IMAGO

Obecnie w Brukseli znów rosną oczekiwania co do szybkiego uzgodnienia KPO, ale to już czwarta zwyżka optymizmu po dwóch jesiennych z 2021 r. oraz jednej wiosennej, kiedy Komisja Europejska stawiała na zatwierdzenie KPO w drugiej połowie marca. – Z Polakami wędrujemy po swoistej sinusoidzie – mówi unijny dyplomata w Brukseli.

Negocjatorzy Komisji i władz Polski zasadniczo już w marcu wypracowali zapisy co do praworządnościowych warunków („kamieni milowych”) związanych z reformą systemu dyscyplinarnego dla sędziów zgodną z wyrokami TSUE, usunięciem Izby Dyscyplinarnej z tego systemu oraz przywróceniem sędziów odsuniętych przez Izbę. – Ale premier Morawiecki najwyraźniej nie był w stanie podpisać się pod tymi zobowiązaniami – tłumaczy nasz rozmówca. Marcowe, nierealistyczne i wysunięte w ostatniej chwili żądania co do anulowania kar TSUE i zakończenia postępowań przeciwnaruszeniowych wobec Polski bywają teraz interpretowane w Brukseli jako polityczna zmyłka dla zamaskowania faktu, że ludzie Morawieckiego najpierw wynegocjowali „kamienie”, a potem nie mogli ich oficjalnie potwierdzić z racji konfliktów w obozie władzy.

Jednak już wypracowane zapisy praworządnościowe w KPO nadal leżą na stole. – Czekamy teraz na potwierdzenie Polski, że zgadza się na te kamienie milowe. Wówczas Komisja Europejska będzie gotowa pójść do przodu z KPO – informuje Veerle Nuyts, rzecznika Komisji.

Szefowa MSZ Niemiec w Buczy

00:59

This browser does not support the video element.

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej

Dowiedz się więcej

Pokaż więcej na temat